środa, 4 stycznia 2012

eating us alive

Ostatnie dni są dla mnie nie powiem dość trudne. Najchętniej całe 24 godziny spędziłabym czując się bezpiecznie w swoim łóżku, pod swoją kołdrą w objęciach najwspanialszego chłopaka na świecie. Dobrze się czuję, gdy są wokół mnie ludzie. Ktokolwiek. Nawet przechodnie. Ale gdy zostaję sama czuję taką pustkę. Jakby dosłownie czegoś mi brakowało, jakbym się czegoś bała. Samotności? Tak, to fakt. Gdy odchodzi ode mnie na krok czuję, że już jest za daleko. W dni takie jak ten, gdzie wszystko sięga zenitu, taki krytyczny moment całej fazy dojrzewania i buntu (Jest ich sporo to fakt, lecz każdy z osobna wydaje się być tym najgorszym, najstraszniejszym) potrzebuję czuć kogoś obok siebie. Zrzucić z barków strach i uczucie odrzucenia. Czy ja się aż tak ostatnio zmieniłam? Może. Sama nie wiem... Ale czy na tyle, by zostać sama?
Czuję, jakbym miała zaraz wszystko stracić. Tak bardzo tego nie chcę, ale nie mam pojęcia co zrobić, by tak nie było. Samo egzystowanie dookoła tego wszystkiego... czy też w środku tego całego zamieszania myślę nic nie zmieni, aczkolwiek czuję ogromną bezsilność i brak jakiegokolwiek pomysłu na to co mogę zrobić dalej.
Ten rok miał być lepszy, jak narazie wątpię by tak było. Od przyszłego tygodnia postaram się zacząć chodzić na siłownię, muszę pozbyć się tego co tak znienawidzone. Do tego chciałabym zacząć chodzić na jakieś zajęcia artystyczne, gdyż wolałabym aby ludzie przestali uważać mnie za głupią blondynkę, za jaką uchodzę. Yes, I'm blonde stało się moją wymówką na wszystko. Nie jestem głupia, tak sądzę. Blond to tylko kolor włosów... Jeśli moja koleżanka o innym koloże włosów powie coś głupiego "hahaha, jakie to zabawne" gdy ja coś powiem "oh, dałnie" "oh, głupia blondynko". Nie dzięki.
Nie mam ochoty być dłużej czymś takim. Nie mam ochoty mieć dałna. Dziękuję. Dobranoc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz