Doszłam dziś do przedziwnych wniosków.
Lecz nie o tym.
Jesień. Deszczowe wieczory, pomarańczowe liście, przyklejone do zmokniętych, szarych ulic, które odbijają pomarańczowe swiatło latarni. Późne wieczory w zamokniętych alejkach. Zapach gorącej herbaty i starego koca przy oglądaniu ulubionego serialu w deszczowe, sobotnie popołudnie. Chcę takiej jesieni. Chcę wracać przemoknięta do suchej nitki, o 19 do domu, gdzie na zewnątrz jest strasznie ciemno i pusto, bo wszyscy pochowali się po kątach domów, a słychać tylko obijające się krople deszczu od chodników, ulic, dachów, przednich szyb samochodów. Wiem, że tą jesień chcę przeżyć sama. Ogrzać się wolę kocykiem, niż czyimś pocałunkiem. To wydaje się na tą chwilę bardziej zdrowe dla mnie, dla mojej chorej, trochę naruszonej psychiki. Jest jedna osoba, która może to zmienić, jak narazie dobrze jej idzie. Jeśli będzie tak dalej, jesień spędzę wtulając się w ciepłą bluzę przyjaciela od lat. Lecz jeśli nie, zajmę się sobą. W szczególności. Dużo więcej książek, jeszcze raz tyle gorących kąpieli, tuziny dziennie miętowej herbaty, kilka wypadów na polanki - zapewne w deszczu, po to by w stanie humoru porzucać się liśćmi.
Przejechałam się na sporej ilości osób i z zaufaniem bezgranicznym zostaję przy jednej jedynej, najcudowszej. Są pojedyńcze osoby, które mojego zaufania nie nadszarpnęły aż tak.
Chcę spokojnej jesieni, zimy, wiosny i lata, by trzecią klasę zakończyć lepiej niż dwie poprzednie, wyjść z gimnazjum, i zamknąć za sobą pewnien rodzdział - tak naprawdę pierwszy, swojego jakże krótkiego i zagmatwanego życia.
Miło mi, libby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz